Wjeżdżając PKS'em do swojego niby miasta pomyślałam, że jestem...aaa...
nieważne... Jest źle. Najprzyjemniejszą rzeczą, która mnie dziś spotkała,
była pianka włoskiego cappuccino, idealnie nie wystająca ani o milimetr
poza linię plastykowego kubka. Ze szkolnego automatu, za jedyne 1,50zł.
Pite powoli i ze świadomością, że już nic lepszego sie nie wydarzy.
Na przerwie między polskim a angielskim. Nooo, chyba, że jeszcze
Vonnegutowski "Rysio Snajper" w autobusie. Porażka za porażką,
dzień fatalny od samego początku. Absolutnie nic sie nie udaje i
nawet sama z siebie sie nie smieje. Załamanie rąk. Zniechęcenie.
Żałość. Yhym, żałosna jestem... Do niczego, wogóle bez sensu.
Spokojnie, to tylko kolejny upadek, za jakiś czas sie podniose i
powloke sie dalej... Że po co żyjemy? Że dążymy do szczęścia? Że
może do spełnienia? W nic już nie wierze.
Dodaj komentarz