Archiwum 16 kwietnia 2004


kwi 16 2004 ***
Komentarze: 1

Wrócilam juz. Na razie tylko tutaj. Wcale nie bylo mnie dlugo. Od wtorku nie korzystalam z netu, no moze tylko wczoraj, odrobinke na kompie kuzyna. Potrzebowalam czegos takiego. Ale to ciągle nie jest to, czego chcialam. A chce rownowagi. Postanowilam osiagnac to powoli, powolutku, kroczek po kroczku. Nie tak jak robilam zazwyczaj, czekalam do jakiś wolnych dni, zeby potem nagle zaczac wszystko robic naraz. Wogole bylam kosmicznie glupia kiedys. Zreszta, nadal w duzym stopniu jestem. Wczoraj jakos tak wyszlo, ze zaczelam przeglądac swoja szuflade, taa, moją szuflade. Czego tam nie ma. Papierki, śmieci i szpargaly z najrozniejszych okresow mojego zycia, o niektorych pozapominalam, trzymanie ich w dloniach aż bolalo. Patrzylam na to i mialam wyrysowane poprzez te szpargaly jak z czasem sie zmienialam, jakie zachodzily zmiany w moim wnetrzu. Szok. Coraz czesciej zapominam o sobie z przeszlosci. Zastanawialam sie, ile we mnie pozostalo niezmienionego przez caly ten czas. Jest kilka takich pierwiastkow i je moge nazwac prawdziwym JA. Chyba. Po tych trzech dniach jakos wcale nie  rzucam sie na ten internet niczym wyglodnialy pies, dobrze. Tylko czasami dokucza mi... samotnosc, tak jakby. To ciagle gg i blogi sprawily, ze dostaje pierdolca jezeli z kims nie pogadam. Duzo smarowalam w pamietniku przez ten czas. Wiecie, w koncu pisze pamietnik tak jak chcialam. Po pieciu latach w koncu pisze o swojej codziennosci tak jak chcialam. Sukces. Taki moj, maly. Jakis wplyw mialy na to ksiazki, ktore ostatnimi czasy czytam. Niby jest dobrze. Razi mnie tylko nierealnosc moich najskrytrzych marzen. I nie chodzi tu o rzeczy w stylu latania czy staniecia na ksiezycu. Ale niewazne. W sumie to po obejzeniu wczoraj Apolla 13, stwierdzilam, ze latanie jest nawet mozliwe, jezeli znajdziemy sie w stanie niewazkosci. Ale w kosmosie nie ma wiatru, niestety, ani promieni slonca odbijajacych sie na tafli wody, ani gorskich szczytow, ani pól. Mimo wszystkiego jestem niepewna. A jeszcze rok temu moglam lac krew dla swoich przekonan. Rok temu bylam bardziej pewna siebie niz w calym swoim życiu. Widocznie sytuacja tego wymagala i jakos sama czulam taki... jakby bunt. Ale te sytuacje juz dawno sie pokonczyly. Wiecie, mam pewna wade, bardzo szybko sie przywiazuje do czegos, szybko zaczynam darzyc jakaś niewytlumaczona sympatia, potem to sie odbija na mnie, czesto przez to cierpie, na swoj sposob. Ale nie wiem czemu o tym napisalam. Widze teraz, ile bolu sama sobie pozadawalam kiedys i calkiem niedawno. Ale bardzo, bardzo zadko wbijalam sobie paznokiec w nasade paznokcia kciuka, to paskudne miejsce, boli. Mimo wszystko, nie chce byc sama. W zasadzie to boje sie tego. I to bardzo. Ehh... o tych uczuciah nie potrafie jeszcze napisac tak, jakbym chciala. Ale pisze o tym tutaj, a nie w pamietniku, poniewaz mam w sercu jakas cicha nadzieje, ze to nie trafi w pustke, ze nie odbije sie od czyis mysli jak od lustra. Nadzieja. Ufam jej. Czesto jest zludna, ale utrzymuje przy zyciu, nie zabija, nie podklada klód pod nogi, ociera zmeczona twarz, gdy padasz. Wiecie, czasami brakuje mi zwyklego, ludzkiego ciepla. Szczerego usmiechu. Jednego milego slowa. Naprawde ten brak czegos tak malego, czasem tak bardzo dobija... Ale moze ja zbyt wiele rzadam od tej spolecznosci. Moze szczere cieplo to znacznie wiecej niz mi sie wydaje? Zreszta... nic. Naprawde nie chcialam, zeby ta nota wygladala jak uzalanie sie nad soba, mam nadzieje, ze tak nie wypadla.

graphitowa_roza : :