Komentarze: 4
Biec. Szybko, najszybciej. Totalny sprint, tak, ze prawie sie przewracasz, nogi ci sie plączą. I sam siebie pytasz, jak dlugo jeszcze zdolasz? Ale jest cudownie! Po lewej pole, z boskim zachodem slonca, droga, bardzo zmeczony asfalt. Szybciej! Krzyczysz do wlasnych mysli.
Bo w twoich marzeniach on stoi na końcu. Jest tam i usmiecha sie. Mialam ochote paść, paść na ten pierdolony asfalt. Biec tak dlugo i z calych sil zeby pasc, dac z siebie wszystko, splonac. I znowu to mnie dopada, zeby uciec, zniknac, odejsc na zawsze, jakby tutaj wcale nie bylo moje miejsce. W sumie to czuje sie jak zza sciany. Tylko sny. Im wiecej o tym pisze tym bardziej to do mnie dociera.
"Istnieje tylko cierpienie,a nie cierpiący;
Istnieje czyn, a nie czyniący ;
Istnieje nirwana, a nie ten, kto jej szuka;
Istnieje droga, a nie ten, kto nią podąża"
Slowa Buddy.
Kiedy snie, nie jestem śniącą, nie jestem jedną postacią w śnie, jestem calym snem. Kiedy biegne, nie jestem biegnaca, jestem droga, wlasna droga, celem, powietrzem, bolem w plucach (uwielbiam to klucie). Kiedy tancze nie jestem tanczaca, jestem muzyka, tlumem, tym duszyn powietrzem, potem wlasnym i innych cial, zapominam swego imienia. Kiedy go caluje tez zapominam jak sie nazywam. I to jest cudowne, bo wtedy jestem wszystkim, jestem ta chwila, doswiadczam jej w pelni.
I chyba o to mi chodzi. Ale... ja jeszcze nie wiem... ale jestem blisko, chce tanczyc.