Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
30 |
31 |
01
|
02
|
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14
|
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21
|
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28
|
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
Archiwum luty 2006
Hej, tak szeptem, jedno slowko, na D. Heheheheeee i co ja mam myslec?
Ostatnia litera to A. Moze by tak skasowac to wszystko, hm? Liter jest 10.
Moze jednak nie, hm? Po środku jest N. Ironia? Autoironia, autokatowanie,
automielenie, autolepienie. Moze orgazm na pilota? Czemu nie, hm?
Przedostatnie też jest N. Nie boje sie dna. Cóż z tego, hm? Ósme jest A.
28 luty zawsze był dla mnie czymś dziwnym. Za jakis czas marzec.
Mój marzec. Trzecie jest M, jak marzec, jak mój. Niewazne.
Jedno słowo, tak szeptem, i tyle. Dobranoc panie luty, 28 pocałunek,
do zobaczenia za rok. Witaj panie marzec, co mi przynosisz?
Dwa france na dzien dobry? Niech cie diabli.
Ja. I nic wiecej nie trzeba. Wolność i swoboda. Ale jest coś jeszcze.
A mianowicie - moja mama. Owszem, są jeszcze pieniądze.
I jest. 24 czerwca - Tool; 13-15 lipca - Węgorzewo; 30-31 lipca - Dżem w
Tychach; 5-6 sierpnia - Woodstock; 13-14 sierpnia Hunter Fest; 18-20
sierpnia Reggae w Ostródzie.
Módlmy się.
Walentynki... i ani słowa wiecej na ten temat. Mam ferie i sie obijam,
czas udaje, że stoi w miejscu. Chce tylko iść na ten jazzfestival,
reszta nie jest aż tak ważna. Matka w czwartek pakuje sie w samolot i
leci na 10 dni do Londynu. Dziesięć dni bez niej. Cały dół dla mnie.
Będe mogła spać w łóżku, w jakim będe chciała, z kotem lub bez kota,
będe mogła dobrać się do barku czy przemycić sobie piwo, będe mogła
zajebać dziadkowi fajke, będe mogła oglądać wszystkie nocne programy
jakie będe chciała, będe mogła nocną kąpiel brać przy otwartych drzwiach,
nikt nie będzie mi sie kręcić po kuchni i będe mogła sobie pizze zamówić i
będzie tylko moja iiiii wogóle... wygodnie mi będzie. Wygodnie. Hmmmmm...
Hmmmmm.....:) Tak... myślami nie sięgam dalej niż do końca ferii.
Potem będzie płacz i zgrzytanie zębów. Jęczenie, niewyspanie i kawa
w termosie ;), słuchanie radia po nocach. Wtedy już zacznie sie czekanie
na 18stke (18stka= kasa + dowód = alkohol i player :D ). I tak powoli,
małymi kroczkami, w strone wiosny i...ahhhh... i lata :).
Wczorajszy dzień to była porażka, ale dziś jest dziś. Cappuccino, które
dziś piłam nic mnie nie kosztowało. Pozatym... jazz, swing, electro,
jazz, swing, electro, jazz, swing, electro... Skrobiemy się w góre.
Chyba znowu zaczne żyć dla przyjemności, dla dobrej zabawy i
krzywych uśmiechów, ale uśmiechów. Cappuccino, jazz, swing,
electro, śpiew, wino, kobiety, ave cezar, ave cesarzowa.
Wjeżdżając PKS'em do swojego niby miasta pomyślałam, że jestem...aaa...
nieważne... Jest źle. Najprzyjemniejszą rzeczą, która mnie dziś spotkała,
była pianka włoskiego cappuccino, idealnie nie wystająca ani o milimetr
poza linię plastykowego kubka. Ze szkolnego automatu, za jedyne 1,50zł.
Pite powoli i ze świadomością, że już nic lepszego sie nie wydarzy.
Na przerwie między polskim a angielskim. Nooo, chyba, że jeszcze
Vonnegutowski "Rysio Snajper" w autobusie. Porażka za porażką,
dzień fatalny od samego początku. Absolutnie nic sie nie udaje i
nawet sama z siebie sie nie smieje. Załamanie rąk. Zniechęcenie.
Żałość. Yhym, żałosna jestem... Do niczego, wogóle bez sensu.
Spokojnie, to tylko kolejny upadek, za jakiś czas sie podniose i
powloke sie dalej... Że po co żyjemy? Że dążymy do szczęścia? Że
może do spełnienia? W nic już nie wierze.