Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10
|
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
Archiwum 10 czerwca 2005
Wróciłam z wycieczki. Myśli mam poplątane niemiłosiernie. Nie wiem wogole co
myslec o sobie, swoich powinnosciach, mozliwosciach i niemozliwosciach. Głupio,
że nie moge tu, ani nigdzie o wszystkim napisać. Dzis juz duzo nie napisze,
zmęczona jestem. Piątki to długie dni. Potem napisze więcej. Jest kilka spraw,
dużo niejasności, urojeń. Wiem, że powinnam się leczyć. Nagle koniec roku nie
stał się tak szalenie upragniony. Jak głęboko trzeba wejść żeby pojąć, żeby
zrozumieć kogoś obcego. Mam dziwne przeświadczenie, że to wszystko było
potrzebne, że musiało się właśnie tak ułożyć. Z czasem coraz więcej wychodzi
na zewnątrz. Czuje się rozdarta, podarta. Zwyczajnie boje się urojenia, jakie
moge stworzyć sama sobie, boje się kłamstwa, które może wyrosnąć ze mnie do
mnie. Bardziej skłaniam się do miłych niespodzianek, niż do rozczarowań.
Brakuje mi trzeźwego spojrzenia, wogóle trzeźwości. Nie tymi okularami patrze
na te rzeźby. Za dużo światła, oślepią mnie. Za jasne, zbyt proste, ja zbyt
rozmarzona i przestraszona. Dziś już za późno, potem napiszę inaczej.