Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23
|
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
01 |
Archiwum 23 kwietnia 2005
Wieczorna samotnosc w sieci jest dobijająca. Podołuje sie jeszcze muzyką i
własnymi myślami. Już widze, jak bede za jakis czas zasypiac, przu Tool'u lub
Ulver'ze... Życie byłoby takie suche bez muzyki. A Gańcza tez slucha Anathemy.
A ja jestem z dębu, wyciosana. Nie tańczę na łące, chociaż łąka to słońce.
Chciałabym tu teraz kogoś, albo być z kimś, gdzieś tam. W trawie, czy na betonie.
Chciałam dziś oglądać Idola, po niecałych 10 minutach wyłączyłam, za ciężkie
jak dla mnie. Mogłabym teraz zadac mase pytan retorycznych. Ale nie warto.
I tak jest dobrze. Tylko boli mnie troche wszytko. Mimo wszelkich dyskomfortowych
sytuacji bardzo mi sie podobał ten KATAR. Jeszcze mi troche brakuje. Jeszcze
troche wiecej mnie, we mnie i bedzie ok. I nie bede czuc tego, co czuje teraz.
Chyba, tak mysle... Brakuje mi qrde kogos, tylko nie wiem czy kogos, czy
mojego wyobrazenia o kims...ehhhh...