Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
30 |
31 |
01
|
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
Archiwum 01 lutego 2006
Wjeżdżając PKS'em do swojego niby miasta pomyślałam, że jestem...aaa...
nieważne... Jest źle. Najprzyjemniejszą rzeczą, która mnie dziś spotkała,
była pianka włoskiego cappuccino, idealnie nie wystająca ani o milimetr
poza linię plastykowego kubka. Ze szkolnego automatu, za jedyne 1,50zł.
Pite powoli i ze świadomością, że już nic lepszego sie nie wydarzy.
Na przerwie między polskim a angielskim. Nooo, chyba, że jeszcze
Vonnegutowski "Rysio Snajper" w autobusie. Porażka za porażką,
dzień fatalny od samego początku. Absolutnie nic sie nie udaje i
nawet sama z siebie sie nie smieje. Załamanie rąk. Zniechęcenie.
Żałość. Yhym, żałosna jestem... Do niczego, wogóle bez sensu.
Spokojnie, to tylko kolejny upadek, za jakiś czas sie podniose i
powloke sie dalej... Że po co żyjemy? Że dążymy do szczęścia? Że
może do spełnienia? W nic już nie wierze.